piątek, 30 września 2016

Beskid Niski cz.2

Witam serdecznie
Minął już czas ciepłych, letnich  poranków. Minął czas sierpniowego pobytu i łazikowania po Beskidzie Niskim. Jednak nic straconego, gdyż pozostały wspomnienia, fotografie i przetaczające się obrazy krajobrazu wsi łemkowskich, cerkiewek i wspaniałej przyrody.
Każdego ranka z naszego okna  roztaczał się widok na Zalew Klimkowski a podczas śniadania w naszej pościeli buszowała ruda kotka.
Atrakcyjność Beskidu Niskiego ciężko opisać. Każda droga pokonywana pieszo czy autem doprowadza wcześniej czy później do cerkiewki.
W oddali wyłaniają się ukryte w drzewach trzy bańki cerkiewki, cudownie odbijają światło. I tak właśnie wyłaniały się nam kolejne i kolejne. 
Warto zatrzymać się przy cerkwi w Kunkowej. Jest to cerkiew greckokatolicka św. Łukasza Apostoła obecnie prawosławna zbudowana prawdopodobnie w 1868 roku. 
Dalej postanowiliśmy dotrzeć do cerkiewki greckokatolickiej pod wezwaniem św. Łukasza Ewangelisty w Leszczynach (obecnie prawosławna), do której mieliśmy tylko 1 km. Po drodze spotkaliśmy rowerzystów, którzy jak się okazało podążali naszym śladem. Niestety cerkiew była zamknięta, ale piękna i bardzo stara z 1835 roku.
Sierpniowy upał doskwierał każdemu kogo spotkaliśmy, ale nie przeszkadzało to nikomu, aby skręcić w kierunku Magury Małastowskiej, aby dotrzeć do Bielanki. Pierwsza cerkiew w Bielance zbudowana była w XVII wieku i nie przetrwała do naszych czasów. Obecna Cerkiew w Bielance pod wezwaniem Opieki Bogurodzicy datowana jest na 1773 rok. Odbywają się tu nabożeństwa prawosławne, greckokatolickie i rzymskokatolickie. Jest to jedna z najpiękniejszych łemkowskich cerkwi.
Ta cerkiew wdzięczy się jak panna w pięknej sukni. Zbudowana jest jak typowa cerkiew łemkowska w układzie trójdzielnym a całość ubogacają błyszczące banie. 
W 2000 roku cerkiew przeszła kapitalny remont. Przywrócono wygląd cerkwi sprzed pożaru czyli z przed 1947 roku.
Wnętrze zdobi późnobarokowy ikonostas z 1783 roku.
Początki wsi Bielanka sięgają XIV wieku zaś ówcześni mieszkańcy zajmowali się tkactwem i uprawą lnu a pola były pokryte białymi, suszącymi się płótnami. Pewna stara legenda głosi, że kiedy tam przejeżdżała królowa Kinga widząc pola usłane białymi płótnami nazwała osadę "Bielanką". 
W czasach późniejszych, bo w XIX wieku Bielanka słynęła z wytwarzania dziegciu z ropy naftowej.
Obecnie w starej szkole z XIX wieku można zwiedzić Muzeum Rzemiosła Łemkowskiego.
Beskid niski zachwyca każdego. Napotkani ludzie, mieszkańcy chętnie rozmawiają, opowiadają, wspominają i są dumni, że to jest ich rodzinna okolica. Widoki pozwalają wypocząć i nasycić się spokojem. Przyroda jest wspaniała a dech zapiera szybujący wysoko orlik krzykliwy, duży, drapieżny ptak. Największe w Europie zagęszczenie populacji tego gatunku można spotkać w Beskidzie Niskim. Niestety nie udało się zrobić zdjęcia. Warto było poleżeć na trawie i patrzeć jak szybuje. Orlik krzykliwy zakłada gniazda w gęstych lasach na wysokim drzewostanie. Na okres zimowy koło połowy września odlatuje do Afryki a powraca na przełomie marca i kwietnia. Orlik jest dumą Beskidu Niskiego. Nas także zachwycił, ale nie można nie wspomnieć o naszych bocianach białych i czarnych. Te polskie ptaki także znakomicie czują się na terenie Beskidu Niskiego. Mniej bojaźliwe, bo ich gniazda spotykaliśmy na słupach koło wiejskich domów.
Po zakończonym odpoczynku, kiedy to  każdy turysta patrzy w niebo i zajada kanapki, ruszyliśmy dalej. Naszym celem była wieś z cerkiewką w Łosiu oraz Zagroda Maziarza.
Powitała nas rzeka Ropa i w oddali wyłaniająca się Cerkiew greckokatolicka Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Łosiu, która została zbudowana w 1800 roku.
Dotarliśmy do maleńkiej wioski i to są te moje ulubione Łosie właściwie wioska Łosie malowniczo położona w okolicach Gorlic i Szymbarku. Początki osadnictwa sięgają tu 1359 roku, kiedy to Król Kazimierz Wielki nadał ziemie w dolinie rzeki Ropy Janowi Gładyszowi z Szymbarku.
Kilka kroków od cerkiewki przepływa rzeka Ropa i każdy kto lubi bardzo zimną wodę może zamoczyć stopy i przejść na drugi brzeg lub przejechać autem. Okolica bajeczna. Tym przejściem przez rzekę przejeżdżają auta, kombajny, przechodzą mieszkańcy. Oczywiście kilka metrów dalej jest mostek dla pieszych, aby przejść bez moczenia nóg.
Poddasze cerkwi na specyficzne przeznaczenie okazało się, że zamieszkuje tam kolonia rzadkiego nietoperza - podkowca małego, który to jako gatunek jest umieszczony w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt. Nietoperz ten to najmniejszy żyjące w Polsce nietoperz będący pod ochroną. Na pyszczku wokół nozdrzy posiada narośl w kształcie podkowy, którą wykorzystuje do echolokacji a waży podobno tyle co moneta dwuzłotowa. 
Wracając do wnętrza cerkwi najbardziej cenionym elementem wyposażenia jest neobarokowy ikonostas z przełomu XVIII i XIX wieku. Warto też zwrócić uwagę na barokowe ołtarze boczne.
 Ściany oraz stropy ozdobione są polichromią autorstwa Mikołaja Golonki z 1935 roku.
W cerkwi odprawiane są nabożeństwa w obrządku greckokatolickim oraz rzymskokatolickim. 
Szczególnie niedziela to czas kiedy słychać śpiewy i modlitwy ludzi tam przybywających. Szczególnie podczas nabożeństw greckokatolickich trzeba się zatrzymać i posłuchać jak łemkowie śpiewają w swoim języku, po łemkowsku na głosy.
 Od połowy XIX wieku Łosie znane były głównie z prowadzenia przez mieszkańców handlu mazią i smarami, zwanego maziarstwem. Do II wojny światowej było to podstawowe zajęcie mężczyzn.  Maź wyrabiana była z ropy naftowej i jeszcze w latach 60tych można było spotkać maziarzy, którzy wyruszali w drogę z mazią. Jak podają źródła maziarze z Łosia rozwozili maź po całej Europie Środkowej.
Warto też odwiedzić Zagrodę Maziarzy w  Łosiu i zapoznać się osobiście z historią maziarstwa. Zobaczyć stary wóz maziarski, próbki mazi i ropy naftowej, pooglądać stare fotografie, posłuchać opowieści czym trudzili się dawni mieszkańcy wsi, skąd tam wzięła się ropa naftowa?
Na koniec dnia smakołyki, słodkości, rarytasy z łemkowskiego stołu. 
Taki to był dzień pełen ciekawych wydarzeń oczywiście w świecie dalekim od wielkich miast.
Zapraszam na kolejną część moich a raczej  naszych zmagań letnich na Łemkowszczyźnie. 
Zaglądajcie w Beskid Niski tam każda pora roku jest piękna i niepowtarzalna.
Pozdrawiam
Edyta

wtorek, 20 września 2016

Lawendowe dekoracje

Witam
Lawendowe dekorację zaczynają królować w naszych domach. Dlaczego tak lubimy lawendę? Czy ze względu na jej szczególny zapach? Czy ze względu na właściwości? Można się rozczytywać i wymieniać wiadomościami na temat tej rośliny. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Do Francji lawenda przybyła z Wysp Kanaryjskich i Persji. Przyjęła się znakomicie każdy z nas zna pola lawendowe w Prowansji. 
Podobno wierzono, że pochodzi z biblijnego, rajskiego ogrodu. W starożytności lawendę dodawano do kąpieli, aby dzięki jej pięknemu i intensywnemu zapachowi zrelaksować się.
Kwitnie całe lato a po okresie kwitnienia można zerwać i ułożyć pachnący bukiet, który nawet po zaschnięciu daje przyjemny, lawendowy zapach.
Kilka fotek mojej lawendy. 
Do Polski lawenda przybyła razem z nastaniem chrześcijaństwa. Mnisi przywozili ze sobą wszelkiego rodzaju nowe zioła czy kwiaty. Spore zasługi mieli tez żołnierze rzymscy, którzy wkraczając do podbitych prowincji przywozili lawendę. 
Warto poczytać o zastosowaniu lawendy a informacje mogą zaskakiwać.
Tu prosto po zerwaniu kiedy jeszcze mają intensywny kolor. Delikatne małe kwiatuszki misternie poukładane na łodydze cieszą oko. Moim zdaniem najpiękniejsza roślina zielarska.
Na kwiatach lawendy można zauważyć pszczoły, które pracowicie zbierają pyłek kwiatowy. Tego lata sporo całkiem sporo tych małych owadów zasiadało na mojej lawendzie.
Warto pomyśleć o bukietach lawendowych, które można zrobić samemu. Wystarczy gałązki lawendowe przewiązać szeroką wstążką i bukiet jest gotowy. W moim przypadku bukiety prezentują się tak:
Już lawenda zmieniła kolor, kwiaty są prawie suche,ale dalej pachną bardzo intensywnie w całym domu. A dziś przybył mi kolejny bukiet lawendy wyhodowany przez moją siostrę w ogrodzie. Jest tak ładny, że można go pozostawić jako bukiet leżący na stoliku.
 Ostatnie świeże gałązki tuż po zerwaniu.
Myślę, gdzie tu jeszcze można postawić mały wazonik z lawendą. Moje ulubione miejsce to stara  skrzynka po zegarze.
Intensywny kolor wstążek dodaje sporo uroku. 
A tutaj woreczki, które ostatnio uszyłam. Wykonane są z cienkiej, białej flizeliny. Do woreczków ponasypuję ususzone kwiaty lawendy. W tym roku woreczki ozdobiłam cienką satynową wstążką, która służy także do ściśnięcia woreczka.
Lawenda pachnie bardzo intensywnie i ta świeża i ta suszona. Wystarczy wstrząsnąć woreczkiem i znowu zapach staje się intensywniejszy a raczej bardzo intensywny.
 Tu można porównać kolor suszonej lawendy i świeżej gałązki.
Zaglądamy do woreczków pełnych lawendy, ściskamy sznureczki i zawieszamy w dowolnym miejscu.
 Gotowe i mała sesja zdjęciowa woreczków.
Lawenda nie ma łatwo w polskim klimacie, bo jako roślina wieloletnia musi przetrwać zimę. Latem też trzeba stworzyć jej dogodne warunki, lawenda lubi słońce, ale też  nie przepada za deszczem.
Tak się kończy mój wrześniowy, lawendowy dzień. Woreczki gotowe pachnie w całym domu.
Zapraszam, czytajcie, oglądajcie, komentujcie, polecajcie.
Pozdrawiam serdecznie
Edyta

piątek, 2 września 2016

Na szlaku architektury drewnianej w Małopolsce cz.1

Witam serdecznie
Czas płynie a tu nic nie pojawiło się na moim blogu. Ciepłe lato pogoda sprzyja, aby gdzieś pojechać i oderwać się od codziennego życia. Tym razem małopolska albo jak kto woli zachodnia część Beskidu Niskiego. Cisza, spokój piękne widoki, muzyka, pijalnia wód mineralnych to najważniejsze aspekty tej wyprawy.

Uście Gorlickie i cała okolica to dość spory obszar, ale znakomity dla tych, których fascynują piesze lub rowerowe wycieczki wyznaczonymi szlakami. Każdy znajdzie coś dla siebie. Szlaki piesze są dość długie, ale okolica to raj i bajeczne miejsce, gdzie można spotkać drewniane kościółki, cerkiewki, chałupy, stare wsie. Czasami można odnieść wrażenie, że czas się tu zatrzymał i pozostawił okolicę taką jaką kiedyś była. Jednak życie toczy się tam całkiem zwyczajnie jak wszędzie. Odbywają się rajdy rowerowe, zloty motocyklowe, rajdy konne, zbieranie grzybów i jeżyn, obserwacje ptaków bocianów, orlików i puszczyków. Wyprawy szlakiem cmentarzy I wojny światowej, wyprawy szlakiem architektury drewnianej.
Dech zapiera wyłaniająca się wśród zieleni cerkiewka, do której można wejść, można zobaczyć wspaniałe ikonostasy, zabytkowe malowidła i można poczuć rozciągający się zapach starego drewna nasączonego wonnościami kadzideł, powietrza i zmieniających się pór roku.
Zastanawiam się czasami co tak przyciąga tam obcych ludzi z różnych zakątków świata? Każdy wchodzi, podnosi głowę, ogląda a raczej podziwia i wszyscy pytają przewodnika w cerkwi jak to było kiedyś a jak jest teraz? Jak to możliwe, że udało się zachować tak wspaniały stan? Pytań zawsze jest sporo.
Te drewniane perełki architektury pozwalają zanurzyć się całkowicie w innym świecie przynajmniej na te kilka dni pobytu.
Postaram się napisać o kilku takich cerkiewkach na szlaku.
Cerkiew w Kwiatoniu nie da się jej nie zauważyć. Kiedyś cerkiew grekokatolicka pod wezwaniem Św. Paraskewy obecnie służy jako kościół rzymskokatolicki. W 2013 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zbudowana w około XVII wieku prawdopodobnie 1700r.
Cerkiew była wielokrotnie odnowiona na zewnątrz i wewnątrz. Wnętrze zdobi piękna polichromia architektoniczna i figuralna. Warto zwrócić uwagę na bogaty ikonostas wykonany przez Michała Bogdańskiego w 1904 roku. Trzeba tam wstąpić, bo zawsze i na każde zawołanie jest przewodnik a zarazem kustosz Pan Jan Hyra gotowy, aby opowiadać o kulturze tych ziem i o cerkwi.
Latem organizowany jest Festiwal "Muzyka zaklęta w drewnie". Festiwal to koncerty muzyczne rozbrzmiewające latem w każdą niedzielę w innym drewnianym kościółku.
W tym roku udało mi się trafić na koncert muzyki barokowej w Kwiatoniu. Muzyka wykonywana była na żywo w drewnianej cerkiewce wypełnionej ludźmi po brzegi a kto się nie zmieścił stawał  w drzwiach na palcach, aby zobaczyć wykonawców. Akustyka takiej drewnianej cerkiewki pozwalała na znakomity odsłuch dla wszystkich przybyłych wewnątrz i na zewnątrz. Kiedy wszyscy wychodzili " z uszami pełnymi muzyki barokowej" na zewnątrz bajkowo zachodziło słońce.
Taki miał klimat pewien letni dzień tego roku. Wieczorem wracają po całodniowym upale towarzyszyła nam wesoła mała kotka, która czasami spała w starym kuchennym kredensie.
Zachęcam do wyprawy w Beskid Niski tuż przy granicy ze Słowacją.
Pozdrawiam
Edyta